• Krotoszyn
  • czwartek, 02 styczeń 2020 10:29
  •   1190

Kilkadziesiąt tysięcy osób walczy o życie Marcela

Kilkadziesiąt tysięcy osób walczy o życie Marcela
Kilkadziesiąt tysięcy osób walczy o życie Marcela © archiwum

7-miesięczny Marcel Samol z Krotoszyna ma złośliwego guza mózgu. Jego jedyną szansą jest operacja i leczenie w USA. To kosztuje ponad 3 miliony 600 tys. zł. Kwota wręcz astronomiczna. Jednak rodzice i przyjaciele nie tracą nadziei. Bo już kilkadziesiąt tysięcy ludzi walczy o życie chłopca.

Masz zdjęia lub film do tego artykułu?   Wyślij je do nas!

Typography
  • Small
Udostępnij to

Gdy Karolina Brenk i Artur Samol z Krotoszyna dowiedzieli się, że będą mieli dziecko – ich radość była ogromna. – Ciąża była idealna, książkowa. Wszystkie wyniki w normie – opowiada pani Karolina.

W oczekiwaniu na przyjście na świat synka kupowali ubranka, łóżeczko, wózek, cała wyprawkę. Malutki Marcel jednak na świat się nie spieszył. – Urodził się dwa tygodnie po terminie. Poród był skomplikowany. Skończył się cesarskim cięciem wykonanym w ostatniej chwili – wspominają rodzice malca. Przyznaje, że były to bardzo ciężkie chwile. Marcel urodził się w zamartwicy, zachłysnął się wodami płodowymi, dostał zapalenia płuc. Lekarze przyznali mu jedynie 3 punkty w skali Apgar. Mały wojownik stoczył ciężką walkę o życie. Na szczęście wyszedł z niej zwycięsko.

Dlatego Karolina i Artur zabierając chłopca dod Omu wierzyli, że wszystko co złe – już jest za nimi. – Myśleliśmy, że po trudnych przeżyciach nastąpi rodzinna sielanka, bo Marcelek rozwijał się idealnie, cały czas się uśmiechał, wszystko go interesowało – opisują rodzice. Niestety – rzeczywistość okazała się brutalna, a świat legł im w gruzach dokładnie 13 listopada 2019 roku. – Zaczęło się zwyczajnie – do leniwego śniadania i wspólnej porannej zabawy. Marcel leżał w łóżeczku, kiedy do drzwi zadzwonił kurier. Wyszłam z pokoju tylko na minutę odebrać paczkę. Nagle poczułam paraliżujący strach. Pobiegłam do synka w panice, a on leżał i wymiotował. Krztusił się – opowiada zrozpaczona mama chłopca. Przerażeni rodzice natychmiast zawieźli syna do szpitala w Krotoszynie. Lekarze podejrzewali u malca wodogłowie. I odesłali ich do szpitala w Poznaniu.

Dotarli tam jeszcze tej samej nocy, Nie było sekundy do stracenia i Marcel od razu trafił na stół operacyjny. – Podczas zabiegu lekarze założyli mu zastawkę, która miała odprowadzić z główki nadmiar płynu – mówi pani Karolina. Niestety, badanie tomograficzne wykazało, że wodogłowie jest objawem ogromnego guza w główce Marcelka. Rodzice chłopca ciągle jednak wierzyli w to, że guz okaże się niezłośliwy. Niestety, nadzieja prysła podczas operacji. – Lekarze usunęli tylko część guza. Byli w szoku – dotychczas nie spotkali się z czymś tak dziwnym. Powiedzieli, że zmiana wyglądała nietypowo, jakby to było połączenie dwóch różnych nowotworów! Bali się uszkodzić mózg, część złośliwego guza została w główce Marcelka – opowiadają młodzi rodzice.

U chłopca stwierdzono medolloblastome – rdzenia zarodkowy ulokowany w móżdżku z IV stopniem złośliwości. – W karcie wpisali, że rokowania są niepewne. W rozmowie jedna z najlepszych specjalistek przyznała, że u nas w kraju Marcelek nie ma szans. Zaś czas działa na naszą niekorzyść… No i u dzieci poniżej trzeciego roku życia nie przeprowadza się radioterapii, która jest potężną bronią w walce z guzami mózgu. Zostaliśmy tylko z chemią, która może nie zadziałać – opowiadają rodzice.

Karolina i Artur nie poddali się jednak. – Szukaliśmy ratunku wszędzie, rozmawialiśmy z rodzicami dzieci z medulloblastoma. Wysyłaliśmy prośby i wyniki badań do najlepszych klinik na całym świcie. Czekamy na badania i informację z Rzymu, jednak już teraz dostaliśmy odpowiedź z USA – mówią rodzice chłopca. No i pojawiła się nadzieja. Marcelek ma szansę na operację i leczenie w Stanach Zjednoczonych. – Prof. Jonathan Finlay podejmie się leczenia, które będzie obejmowało operację usunięcia całości guza, chemioterapię oraz autoprzeszczep szpiku. Leczenie będzie ciężkie, jednak to jedyna nadzieja dla naszego synka – wskazują Karolina i Artur. Problem stanowią jednak pieniądze i czas. Leczenie Marcelka wyceniono na kwotę niemal 3 milionów 700 tysięcy złotych. – Musimy jak najszybciej stawić się w klinice w USA. Jeśli pojawią się przerzuty, będzie za późno – przyznają rodzice maluszka.

Karolina i Artur utworzyli zbiórkę na portalu siepomaga.pl, by uzbierać pieniądze na przeprowadzenie operacji i leczenie malca. W pomoc włączyli się również znajomi. Anna Dudkowiak – przyjaciółka rodziców i przyszywana ciocia Marcelka – utworzyła grupę na Facebooku, na której odbywają się licytację dla chłopca. W ciągu zaledwie kilku dni dołączyło ponad 40 tysięcy osób. – Facebook ma ogromny zasięg. Szukałam sposobu, dzięki któremu o historii Marcela dowie się jak najwięcej osób. Zakładając grupę na Facebooku nie spodziewałam się, aż takiej reakcji. Miałam nadzieję, że osiągnie choć kilka tysięcy ludzi, ale na pewno nie kilkadziesiąt, jak jest teraz. Co oczywiście cieszy, bo im więcej osób chcących pomóc Marcelowi, tym lepiej – przyznaje Anna Dudkowiak z Krotoszyna. W pomoc 7-mesięcznemu chłopcu zaangażowało się kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Wpłacają pieniądze do wirtualnej puszki, biorą udział w organizowanych spontanicznych wydarzeniach i ventach. Odzew jest ogromny. W zaledwie kilkanaście dni udało się uzbierać połowę potrzebne kwoty. A pieniądze nadal wpływają. – Pojechałem do Wrocławia z puszkami, które udało się pozapełniać pieniędzmi podczas akcji. Panie z fundacji były pod ogromnym wrażeniem, bo puszki były wypchane po same brzegi – nie kryje radości Artur Samol, tata Marcelka.

Same aukcje prowadzone na facebookowej grupie „Licytacje na Marcelka”, również cieszą się ogromnym zainteresowaniem. Setki osób wystawia, co tylko może – od rękodzieła, przez usługi po różnego rodzaju przedmioty czy wycieczki. Nie braknie chętnych biorących udział w licytacjach. Niestety, zdarzają się też przypadki internetowych oszustów, którzy nie wpłacają na konto Marcelka pieniędzy za wylicytowane przedmioty. – Jest nam za takie osoby ogromnie wstyd. Jako administrator grupy wrz z członkami mojej rodzinie staramy się reagować z automatu. Takie osoby od razu są przez nas usuwane z grupy – mówi pani Ania. I dodaje wprost. – To takie umyślne „okradanie” Marcela. Bo blokują możliwość licytacji i regulowania transakcji osobom, które chcą faktycznie pomóc. Dotychczas zdarzyło się kilkanaście takich sytuacji.

Na szczęście większość osób biorących udział w licytacjach faktycznie robi to z potrzeby serca. I wszyscy wierzą, że życie Marcelka uda się uratować. – Jesteśmy z tobą maluszku! Walcz! – piszą ludzie na Facebooku. I wrzucają pieniądze do wirtualnej puszki. Kwoty są różne – od symbolicznych złotówek po kilkaset czy nawet kilka tysięcy złotych. Każda z tych wpłat ma ogromne znaczenie. Pomaga ocalić życie Marcelka.

Publikacja:
Sebastian Kalak
Podoba Ci się?
Rate this item
(0 głosów)