Jan Waleński

Niech spoczywa w spokoju

Urodzony
1938-12-28

Zmarł
2018-04-05


Jan Waleński

Urodził się 28 grudnia 1938 r. w Łagiewnikach. Pierwsze lata życia spędził w gospodarstwie rodziców, Ludwika i Jadwigi. Stąd zawsze lubił zwierzęta, często odwiedzał swoją wieś, przesiadywał z siostrą w kuchni i pił miętową herbatę. W domu, w Kobylinie, hodował zwierzęta: kury, kaczki, indyczki. Lubił psy i koty. Codziennie chodził karmić inwentarz i gospodarskim okiem ogarniał wszystko. Miał pyszne czereśnie i dzielił się nimi z sąsiadami, a oni odwdzięczali się swoimi.

Należał do pokolenia naznaczonego wojną. Jako małe dziecko 1 września 1940 r. został uwieziony i tego samego dnia zwolniony. Ukończył z bardzo dobrym wynikiem liceum ogólnokształcące w Krotoszynie (1956). Zawsze powtarzał: - Było ciężko. Nie jeździły autobusy. Do szkoły wyruszałem codziennie rowerem, zima, nie zima. I w soboty też. Tak samo wracałem, już po ciemku. A domu trzeba było jeszcze się uczyć, pomóc rodzicom.

Zgodnie ze swoją pasją rozpoczał studia polonistyczne na WSP w Opolu, potem kończył je w Poznaniu. Tam też „zrobił” administrację samorządową na UAM. W latach 1956-1972 był nauczycielem w Zalesiu i Kobylinie. Zawód porzucił dla kariery politycznej. Ówczesna władza powierzyła mu urząd naczelnika Kobylina, który pełnił w latach 1972-89.

Odtąd do roku 1994 był kierownikiem Urzędu Rejonowego w Krotoszynie. Do pracy dojeżdżał autobusem, chętnie rozmawiał z pasażerami. O tej jego otwartości pamięta wielu. W latach 1994-2006, po przełamaniu nurtu solidarnościowego, trzykrotnie wybrany został burmistrzem Kobylina. Popierały go wówczas partie lewicowe. Czasy były ciężkie, ale gmina była dla niego wszystkim. Potrafił załatwić wiele spraw, aby Kobylin i wioski zyskiwały. Nie bał się trudnych tematów. Pomagał kierownikom jednostek podległych. Stworzył kilka parków, park przy ul. Rawickiej z placem zabaw, park przy PKP, drogi ulice, zainicjował budowę nowego przedszkola, potem szkoły. Szkolnictwo zawsze było mu bliskie. Pracownicy urzędu wspominają: - To był taki burmistrz, od którego wszyscy wychodzili z uśmiechem, nawet gdy nie udało im się załatwić tego, co potrzebowali. Dobry szef. Wymagał stanowczo, ale tak grzecznie. Był bardzo dobrze nastawiony do nas.

Ożenił się z Janiną Roydą i doczekał się dwóch córek – Katarzyny i Hanny. Potem oddany był trójce wnuków: Tymoteuszowi, Bartłomiejowi i Franciszkowie. Rozpieszczał wszystkich, a oni go uwielbiali.

Oprócz pracy w urzędzie angażował się w inne projekty. Wiele lat pełnił funkcję prezesa Miejsko-Gminnego Związku OSP. Założył od podstaw strażacką orkiestrę dętą. Nie było chętnych. – Namawiał, błagał, prosił. Szukał kapelmistrza. Nie było mundurów, instrumentów – opowiada jeden z nich. – Salka OSP Kobylin była zbyt mała, by ćwiczyć. Inny dawno by się poddał, ale nie Jasiu. Aksamitne nakładki na bębenki szyły żony strażaków w swoich domach. Jedna z opowiada, że aksamit roznosił się wszędzie. – Wiele z nas szyło, a strażacy nie odpuszczali, więc trzeba było. Dzisiaj mam co wspominać.

Właśnie – wspominać. Na pewno każdy mieszkaniec naszej gminy i ościennych powiatów będzie wspominał. Niech śp. Jan, który odszedł 5 kwietnia, odpoczywa w pokoju.

ZŁÓŻ KONDOLENCJE To pole jest wymagane.
To pole jest wymagane.