Góry go wzywały
– Nie interesuje mnie gra o małe stawki. Dla mnie liczy się jedynie „naj” – przyznawał. 24 października mija 27. rocznica tragicznej śmierci największego polskiego himalaisty.
Masz zdjęia lub film do tego artykułu? Wyślij je do nas!
Jako drugi człowiek w historii (po Reinholdzie Messnerze) zdobył Koronę Himalajów i Karakorum, czyli czternaście ośmiotysięczników. Zajęło mu to niespełna osiem lat. – Wszystko zaczyna od marzeń. Jednak można mieć marzenia i ich nie zrealizować, a on był niezwykle konsekwentny w działaniu – wspominał Krzysztof Wielicki, który kilkakrotnie wspinał się z Jerzym Kukuczką.
Nic nie wskazywało, że ten skromny chłopak ze Śląska będzie w przyszłości jednym z największych himalaistów wszech czasów. W szkole średniej uprawiał podnoszenie ciężarów, ale otrzymał od lekarza zakaz uprawiania tej dyscypliny.
PIERWSZY RAZ
W 1964 roku jeden ze szkolnym kolegów namówił 16-letniego Kukuczkę na wyjazd w podkrakowskie skałki. Tam przyszły alpinista połknął bakcyla wspinaczki. Dwa lata później ukończył kurs taternicki. Od samego początku był w górach niezwykle ambitny. Nigdy nie chciał iść śladami innych, zawsze szukał nowych dróg wspinaczkowych. Zimą 1971 roku postanowił z Piotrem Skorupką, swoim pierwszym trenerem wspinaczkowym, zrobić pierwsze zimowe przejście drogi na Kazalnicę Mięguszowicką. Podczas wspinaczki Skorupka zginął. Tragedią wstrząsnęła Kukuczkę, który zaczął się zastanawiać nad sensem uprawiania tego sportu.
– Dramatyczna rozterka, bo góry ciągną, ale rozsądek mówi: daj sobie spokój… – pisał po latach w książce „Mój pionowy świat”. W 1974 roku wrócił w ukochane góry jako członek ekspedycji forsującej najwyższy szczyt Ameryki Północnej – Mount McKinley. Wyprawa skończyła się dla niego odmrożeniami i chorobową wysokościową, ale i tym razem nie zamierzał się poddać. – W górach szukam samotności, kontaktu z naturą. Góry to dla mnie rozmowa ze sobą. Pójdę dalej czy nie? Czy stać mnie jeszcze na to? To są przeżycia, dla których tu jestem – wyjaśniał w jednym z nielicznym wywiadków.
LHOTSE TO BYŁ POCZĄTEK…
Wielka kariera himalajska Jerzego Kukuczki zaczęła się od zdobycia szczytu Lhotse jesienią 1974 roku. Potem brawurowo zdobywał kolejne ośmiotysięczniki: Everest, Makalu, Broad, Peak, Gasherbrum I i II, Dhaulagiri i Chao Oyo, Nanga Parbat, Kangchendzöngę, K2, Manaslu, Annapurnę i wreszcie w 1987 roku ostatni, czternasty – Shishapangmę. Tylko na pierwszy szczyt, Lhotse wszedł normalną drogą w dogodnej porze roku. Pozostałe ośmiotysięczniki zdobywał albo zimą, albo nowymi drogami. – To jest dla mnie naprawdę wielka gra, by dotrzeć na szczyt trasą, nikt dotąd nie szedł, walcząc z wiatrem, śniegiem i własnymi słabościami – przyznawał. W 1988 roku podczas zimowych igrzysk olimpijskich w Calgary za swoje osiągnięcia otrzymał specjalny srebrny order. – Jurek w górach czuł smak wolności i zachowywał się, jakby śmierć go nie dotyczyła. Zapewniał: nie bój się, ja wrócę. Jeszcze tylko ta jedna Lhotse… - wspominała żona, Celina. Obiecał jej to, gdy żegnali się przed ostatni wyprawą.
…I TRAGICZNY FINAŁ
Fascynowała go południowa ściana tej góry. Dotychczas niezdobyta. Kilkakrotnie chciał to zrobić i rezygnował niedaleko szczytu. – Nigdy nie umiałem wracać z niczym. Dlatego zawsze próbowałem ponownie. Czasem nawet wbrew logice, lecz zgodnie z jakimś wewnętrznym przekonaniem – tłumaczył swój upór. W 1989 roku postanowił spróbować jeszcze raz. Partnerem Kukuczki w tej wyprawie był Ryszard Pawłowski. Pogoda ich nie rozpieszczała, ale 24 października podczas ataku szczytowego była świetna. Prowadził Kukuczka. Korzystali z jednej liny, żeby było szybciej. Nic nie zapowiadało tragedii. – Jurek wykonywał dwa szybkie ruchy i kiedy wydawało mi się, że zaczął się osuwać. Z każdym ułamkiem sekundy szybciej. Wszystko, co mogłem zrobić, to skulić się w sobie. Lina nade mną przerwała się. Widziałem Jurka spadającego do kotła – opowiadał później Pawłowski. Jerzy Kukuczka runął w trzykilometrowe urwisko. Zginął na ośmiotysięczniku, od którego dziesięć lat wcześniej zaczął swoje himalajskie sukcesy…
Ciała nie odnaleziono, ale członkowie wyprawy postanowili, że będą kłamać dla dobra rodziny. Oświadczyli, że ciało znaleźli i pochowali je w górach. W przeciwnym razie synowie himalaisty, 3-letni wówczas Wojciech i 9-letni Maciej, nie otrzymaliby renty po ojcu. – Zgadzam się na walkę ze wszystkimi niebezpieczeństwami, które na mnie czyhają. Na wiatry, które doprowadzają do granicy szaleństwa i na drogi prowadzone na granicy wytrzymałości. Nagroda, którą otrzymuję za te trudy, jest niebotycznie wielka. Jest nią radość życia – mówił Kukuczka o swojej pasji.