Wojewoda nakazał rozebranie pomnika czerwonoarmistów
17 żołnierzy Armii Czerwonej zginęło pod Baszkowem w 1945 roku z zasadzce zastawionej przez Niemców. Dzięki ich poświeceniu ludność cywilna została ocalona, a wieś nie spalona. W podziękowaniu z Aten heroiczny czyn baszkowianie postawili czerwonoarmistom pomnik. Teraz wojewoda domaga się, by został on zburzony.
Masz zdjęia lub film do tego artykułu? Wyślij je do nas!
Historię pomnika Armii Czerwonej w parku Domu Pomocy Społecznej w Baszkowie zna Dioniozy Waszczuk (72 l.), który z wioską związany jest od 40 lat – najpierw jako szef spółdzielni, a dziś dyrektor domu i radny. – W 1989 roku przyjechał do nas starszy pan – podoficer wojska Armii Czerwonej, która stacjonowała w parku Domu Pomocy Społecznej. I opowiedział mi całe zdarzenie – wspomina Dionizy Waszczuk (72 l.). I zaczyna opowieść. – Jak tylko Armia Czerwona przekroczyła granicę polską, to – decyzją Stalina – w szpicy zawsze szli chłopaki z małżeństw mieszanych – polsko – rosyjskich. I ci, którzy w obronie Baszkowa zginęli, to byli właśnie chłopcy mający w sobie polską krew.
Stacjonujący w Baszkowie oddział Armii Czerwonej zajął folwarki i pałac. – Ktoś powiedział, że za Baszkowem są Niemcy. Wysłali więc szpicę. Chyba 17-tu chłopców. Tak mi ten pan opowiadał. Niestety, szpica została zabita na moście w stronę Kobylina – obrazuje Dionizy Waszczuk. Jak mówi, żołnierze Armii Czerwonej zostali ostrzelani pomiędzy wysadzonymi przez Niemców mostami na drodze do Kobylinie. Ocalał jeden, który wbiegał do rowu i doczołgał się do wioski. – Gdy przyszła informacja, że żołnierze zostali zaatakowani – reszta oddziału zmobilizowała się i ruszyła z odsieczą. Niemcy się ewakuowali, że żołnierze Armii Czerwonej złapali jednego, który zdradził, że w nocy armia niemiecka chce zaatakować pałac – opowiada Waszczuk. I dodaje. – Gdyby doszło do tego ataku to na pewno ucierpiałaby ludność cywilna. Budynki byłyby tarczą, niewinni cywile zginęliby na ulicach. Bo gdy dwie armie się biją, trup ścieli się gęsto.
Znając plany wroga – żołnierze Armii Czerwonej udaremnili atak Niemców na Baszków. I zaatakowali pierwsi, strzelając do wrogiej armii ukrytej w lasach. – Dzięki nim Baszków przetrwał, ludzie przeżyli. To byli chłopcy, potomkowie Polaków. Pod Baszkowem polską krew przelali – podkreśla Dionizy Waszczuk. Dlatego – jak mówi – w latach 50. XX wieku w parku DPS-u postawiono pomnik upamiętniający żołnierzy walczących o wyzwolenie ziemi Baszkowskiej w dniach 24 – 27 stycznia 1945 roku. Początkowo pod pomnikiem pochowano poległych w walce, lecz później ich ciała zostały przeniesione na cmentarz w Rawiczu. – To pomnik symboliczny, tam nie jest nikt pochowany. Mieszkańcy Baszkowa ufundowali i wybudowali go w geście wdzięczności dla ludzi, którzy ocalili wieś przed spaleniem przez hitlerowców – mówi Stanisław Szczotka (62 l.), starosta krotoszyński.
Przez wiele lat pomnik był odwiedzany przez okoliczną ludność. – Pamiętam, że w podstawówce mieliśmy tam akademie, składaliśmy kwiaty – mówi jeden z mieszkańców Baszkowa. A inny dodaje. – Większość tych, którzy pamiętają tamte czasy – pomarła. Ale gdy żyli przynosili kwiaty, zapalali znicze. Dziękując za ocalenie.
Pomnik Armii Czerwonej niedługo zniknie z Baszkowskiego parku. Taką decyzję wydał wojewoda wielkopolski – w myśl ustawy o zakazie propagowania komunizmu – nakazał starostwu rozbiórkę. Stanisław Szczotka (62 l.) z decyzją tą się nie zgadza. Jednak nakaz wykonać musi. – Musimy za decyzję wojewody zapłacić. Ale sami pomnika nie rozbierzemy, bo się z tą decyzją nie utożsamiamy. Ogłosimy przetarg, wybierzemy najtańszą firmę, która ten pomnik rozbierze. Jako starostwo, do tego ręki nie popieram. To historia i nie można jej zmieniać czy wymazywać – podkreśla Stanisław Szczotka (62 l.).
Podobnie uważa Dionizy Waszczuk (72 l.). – Gdy dowiedziałem się, że wojewoda nakazał rozebranie pomnika zdjąłem z niego tablicę i zdeponowałem w naszym archiwum. Żeby choć ona się zachowała. To jest historia tej wsi. I o tej historii trzeba pamiętać.