Geniusz o trudnym charakterze
Nazywano go polskim Jamesem Deanem. Dla wielbicieli kina pozostał po prostu Zbyszkiem, legendą, które życie nie zdążyło zweryfikować. – Był fascynujący i niedokończony. Dopiero na początku wielkiej drogi – powiedział o nim Jan Kreczmar, rektor PWST. Tę drogę przerwała tragiczna śmierć 8 I 1967 roku.
Masz zdjęia lub film do tego artykułu? Wyślij je do nas!
Zbigniew Cybulski grywał postacie rozdarte, nadpobudliwe, zagubione wewnętrznie, ale bardzo sugestywne. – Przedziwność i jedyność jako aktorstwa polegały na tym, że mógł nic nie umieć i być wybitnym – mówił o nim wspomniany już Jan Kremczar, którego Cybulski uznawał za swojego mistrza. – Aktorzy dzielą się na tych, którzy swoją osobowość przemieniają, i na tych, którzy ją utrwalają. Mnie interesuje bardzo aktorstwo z zachowaniem pewnych cech indywidualnych – deklarował Cybulski. – Doskonałe zdaję sobie sprawę, że to i trudne, i niebezpieczne – dodawał. Karierę filmową rozpoczął występem w „Pokoleniu” Andrzeja Wajdy, z 1954 r. Cztery lata później wykreował swą najsłynniejszą rolę – postać Maćka Chełmickiego w „Popiele i diamencie”. Film otrzymał w Wenecji nagrodę Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. I tak zachodni świat dowiedział się o Zbyszku Cybulskim.
DIETRICH I INNE…
W marcu 1966roku 65-letnia gwiazda estrady Marlene Dietrich odbywała swoje drugie tournée po Polsce. Bardzo jej zależało, by poznać Zbigniewa Cybulskiego. Widziała go już w filmach i ceniła jako aktora, podobał jej się także jako mężczyzna. – Opowiadała, że ma taki erotyczny ruch ramion – wspomina opiekująca się nią w kraju Elżbieta Sieniawska. Gdy weszła do pokoju numer 231 we wrocławskim hotelu Monopol, gdzie nocowała gwiazda, na stole, w wazonie stał ogromny bukiet czerwonych róż. Obok liścik: - „Droga Pani! Robię błędy, gdy piszę po francusku – dlatego piszę po polsku. Jestem niezmiernie szczęśliwy, że mogę Panią tu powitać. To nie jest banał – ale najszczersza prawda. Zbyszek”. Następnego dnia po występie w Hali Ludowej Martlene zaprosiła go na kolację. Przyszedł z butelką wódki w kieszeni i na przywitanie kazał jej pić „z gwinta”. Wieczór spędzili tańcząc, a on spiewał jej do ucha „Bojnour Tristesse”, przebój Juliette Gréco (wśród pamiątek po Marlenie wciąż można znaleźć karteczkę, a na niej skreślone kilka słów po angielsku: „Kto śpiewał mi ciągle „Que Tristesse”? Zybulski”). Dietrich zostawiła mu na pamiątkę płytę z podpisem „Amore. Marlene”. On odprowadził ja na pociąg. Żegnali się tak długo, że Zbyszek, jak zawsze wyskoczył z pociągu. Przez jakiś czas pisali do siebie. W liście do przyjaciela aktor zwierzał się z tej znajomości: „…Bardzo polubiliśmy się z Marleną Diertich, chce robić ze mną film! O miłości pisać nie będę – niebezpiecznie…”. Ostatecznie pojechał do Paryża, by spotkać się z Marlene. Gdy zatelefonował do niej z hotelu, sekretarka powiedziała, że gwiazda oddzwoni. Przez 10 dni nie wychodził z pokoju. Czekał na telefon. Bezskutecznie… - Nigdy przed nim nie było aktora, który potrafiłby grać bez użycia oczu, i wiem, że nigdy więcej takiego nie będzie – napisała Diertich w swojej autobiografii. Wielka Marlene nie była jedyną fascynacją aktora. Platoniczną miłością Cybulskiego okazała się także Edith Piaf. Słynna francuska śpiewaczka znała jego filmy, a aktor był nawet gościem w jej domu. Niezwykła osobność Cybulskiego przyciągała również mniej znane kobiety, a on, choć żonaty z piękną Elżbietą Chwalibóg, zawsze otoczony był wianuszkiem „narzeczonych”. – Był kiepskim mężem i ojcem. Prawie go nie widywałam. Jeśli w ogóle wracał, to późno. W końcu przestałam reagować. Musiałam się przyzwyczaić – zdradziła po latach pani Elżbieta. Jego śmierć związana była z kolejnym romansem.
DWA POGRZEBY
7 stycznia 1967 roku. Cybulski kończył właśnie zdjęcia do filmu „Morderca zostawia ślad” i miał stawić się w Warszawie, aby zrealizować kolejne zlecenie. – Po południu wieliśmy lecieć samolotem do Wrocławia na jakąś próbę w telewizji – opowiadał aktor Władysław Kowalski. – Czekałem na Zbyszka w taksówce. Wychylił się przez okno i zawołał: - Wiesz co, Kajtek, jedź, bo nie zdążysz, ja przyjadę pociągiem. Tego samego dnia Cybulski dostał telefon ze Stanów. Wybrali go do roli Stanleya Kowalskiego w telewizyjnej wersji sztuki „Tramwaj zwany pożądaniem”. Amerykanie zaproponowali mu sto tysięcy dolarów. Postanowił to uczcić. Niemal całą noc spędził w towarzystwie Ewy Warwas, pielęgniarski, która od czasu do czasu pojawiała się przed kamerami. Oficjalnie byli przyjaciółmi, ale łączyło ich coś więcej. Kobieta nalegała, aby wreszcie się zadeklarował i podjął decyzję. Ekspress „Odra” z Wrocławia do Warszawy ruszył z peronu o 4:20 nad ranem. Spóżniony Cybulski próbował do niego wskoczyć. Zaklinował się między jadącymi wagonami a stopami i wpadł pod koła. Do Szpitala im. Rydygiera przywieźli go nieprzytomnego, z poważnymi obrażeniami głowy i klatki piersiowej. Do aktu zgonu lekarze pisali godzinę 5:25. Cztery dni później w Katowicach odbyły się… dwa pogrzeby artysty.