Chcieli mnie zlinczować bo zachorowałem
To był horror! Nie dość, że Paweł Lisiak (51 l.) spod Krotoszyna (woj. wielkopolskie) razem z żoną trafili do szpitala zakaźnego, a na COVID-19 zmarł jego tata, to jeszcze mężczyzna ze swoją rodziną stali się ofiarami przerażającego linczu.
Masz zdjęia lub film do tego artykułu? Wyślij je do nas!
Paweł Lisiak jest łowczym krajowym i szefem Polskiego Związku Łowieckiego. – Na początku marca służbowo byłem co prawda w Brukseli w Parlamencie Europejskim, ale tam nikt chory nie był – zapewnia mężczyzna. Dramat jego rodziny zaczął się dwa tygodnie później. – Do szpitala trafił mój ojciec, a kiedy tylko się o tym dowiedziałem, od razu poinformowałem szpital, że byłem za granicą i z rodziną zaczęliśmy kwarantannę – mówi Lisiak.
– Potem ja dostałem gorączkę i zacząłem mieć problemy z oddychaniem – opowiada. Wtedy wszystko zaczęło się układać w całość. Oni też zostali zakażeni koronawirusem. Razem z żoną trafili do szpitala zakaźnego w Poznaniu i tam lekarze walczyli o ich życie. – Miałem intensywną terapię tlenową, byłem leczony lekami ma malarię i HIV – mówi łowczy. W tym czasie w jego domu pod Krotoszynem byli 23-letnia córka i 15-letni syn. – I wtedy zaczęło się najgorszy – mówi pan Paweł.
Ponieważ region, w którym mieszka, i szpital, do którego trafił ojciec pana Pawła, to jedno z największych ognisk koronawirusa w Wielkopolsce, ludzie zaczęli na nich wylewać swoją złość. – Dostawaliśmy groźby, że spalą nas na stosie, że podpalą nam dom – mówi Lisiak. Plotkowano, że to przez niego zaraza rozlała się po Krotoszynie i okolicy. – Ale przecież nikt nie wybiera sobie choroby, ja też nie wiem, gdzie i od kogo się zakaziłem – mówi mężczyzna.