• środa, 26 luty 2014 11:38

Kat niósł śmierć i…

Kat niósł śmierć i…
Kat niósł śmierć i… © archiwum

Zwano go sługą sprawiedliwości. Ścinał głowy, łamał kołem. Przeprowadzał sekcje zwłok i… leczy. Dbał również o czystość ulic oraz dostarczał grzesznej rozrywki bogatym mieszczanom.

Masz zdjęia lub film do tego artykułu?   Wyślij je do nas!

Typography
  • Small
Udostępnij to

Kazimierz Wielki był władcą sprawiedliwym, ale surowym. Przeciwników politycznych, zdrajców oraz zwykłych złodziei i rzemieślników karał bez wahania. To właśnie za jego panowania profesja kata przekształciła się w rzemiosło. Zajęcie niechlubne, budzące grozę i pogardę, ale jakże potrzebne.

URZĘDNIK Z TOPOREM
Początkowo na ziemiach polskich wykonywaniem kar i egzekucji zajmowali się zwykli pachołkowie. Nazywano ich hyclami, bo mieli za zadanie ująć przestępcę, a później uciąć mu język lub nos. Z czasem pojawiła się jednak potrzeba zatrudnienia wyrafinowanych fachowców, takich, którzy potrafią więźnia zabić, ale też przed śmiercią skutecznie zmusić do złożenia zeznań i wyznania win.
W Krakowie urząd kata został oficjalnie powołany w drugiej połowie XIV wieku (choć pierwszą egzekucję udokumentowano w miejskich kronikach w 1395 roku). Zajmujący to stanowisko był uprawniony przez władze do wykonywania wyroków sądu – przede wszystkim kary śmierci i zadawania tortur.
Otrzymywał pensję oraz liczne przywileje. Miał też, zgodnie ze zwyczajem, prawo do zachowania rzeczy osobistych swojej ofiary. Chętnych do sprawowania tej służby nie brakowało, jednak przyjęcie do grona wymierzających sprawiedliwość wcale nie było łatwe. Przyszli zawodowcy pobierali nauki (trwało to kilka lat) u mistrzów rzemiosła. Zgłębiali ludzką anatomię, poznawali sposoby zadawania celnych ciosów, sprawnego odcinania głów i zadawania mąk. Wnikliwie sprawdzono ich predyspozycje – musieli być niewrażliwi na zadawany innym ból oraz oswojeni z widokiem osoby torturowanej. Nim otrzymali katowski miecz, wprawiali się, ćwicząc na głowach kapusty lub padlinie. Kolejnym etapem wtajemniczenia było pozbawienie głów… żywych kotów i psów. Naukę kończył egzamin – ścięcie skazańca.
Wbrew powszechnemu przekonaniu, ofiara nie kładła głowy na pieńku, a siadała na nim. Kat stawał za nią po jej lewej stronie i szybkim poziomym cięciem zadawał bezbolesną śmierć. Ponieważ nie była to sztuka łatwa (w kronikach opisywany jest przypadek oprawcy, który odciął głowę dopiero za 29 uderzeniem), niechętnie zatrudniano młodych adeptów. Z tego też powodu zawód ten zaczął być dziedziczony, przechodząc z ojca na syna. Urząd kata może też było kupić lub zostać na niego mianowanym.

SPOŁECZNIE WYKLĘTY
Choć nosił zaszczytne miano minister justitiae (sługa sprawiedliwości), w hierarchii kat należał do najniższej warstwy społeczeństwa. Na jego widok spluwano lub odwracano głowę. Na targu nie miał prawa dotykać owoców i warzyw, bo w ten sposób stawały się nieczyste. Przeznaczony dla niego chleb kładziono wierzchem do dołu, co miało podkreślić brak szacunku dla sprawowanej przez niego funkcji.
Obostrzenia dotyczyły też kościoła, tam z dala od innych wiernych czekało na niego specjalne miejsce oddzielone kratą. Spodziewać mógł się tylko raz w roku, kiedy świątynia była pusta. Kat mieszkał zazwyczaj poza murami miasta, co również podkreślało odrazę, jaką wzbudzał w innych mieszkańcach grodu. Jednak Kraków był pod tym względem wyjątkiem – za czasów Kazimierza Wielkiego kat stacjonował w baszcie przy ulicy Pijarskiej – miał w związku z tym obowiązek chronić miasto w przypadku najazdu. Stąd wzięło się popularne przysłowie: „Przez Długą ulicę prosto na szubienicę”.
Ponieważ wykonywane publiczne egzekucje były jedną z ówczesnych rozrywek, to nawet małe dzieci doskonale wiedziały, kto sprawuje ten urząd. Krakowscy rajcy uznali jednak, że ich etatowy oprawca musi nosić ubranie z naszytymi na rękawie trzema kawałkami sukna – w kolorze białym, czerwonym i zielonym. Zobowiązany był także do noszenia rękawiczek. Miało to chronić pozostałych mieszkańców – wierzono, ze towarzyszące mu przekleństwo i hańba przenosi się na innych przez sam dotyk.

TORTUROWAŁ I SKUTECZNIE LECZYŁ
Mistrz małodobry (jak go powszechnie nazywano) był nie tylko biegły w szybki zadawaniu śmierci, ale też stosował różne techniki powodujące długotrwałe cierpienia. Krakowska sala tortur znajdowała się w podziemiach ratuszowej wieży. To tam kat przeprowadzał swoje przesłuchania. Co w niej było? Madejowe łoże, czyli ława z kołowrotem służącym do wyciągania i łamania kończyn. Zając – wałek naszpikowany kolcami, którym „urzędnik” przesuwał po palcach skazańca. Kabat, czyli skrzynia, w której zamykano oskarżonego w pozycji siedzącej, dzięki czemu był w stanie dłużej znosić tortury. To jednak zaledwie część mrożącego krew w żyłach wyposażenia. Co ciekawe, kat poza pensją otrzymywał z miejskiej kasy pieniądze na naprawę, konserwację i zakup nowych machin.
W zakres jego obowiązków wchodziło także wymierzanie chłosty, ucinanie palców krzywoprzysięzcom, naznaczenie piętnem złodziei i obcinanie uszu sztulerom. Znajomość anatomii sprawiała, że był świetnym… ortopedą. To do niego zgłaszano się ze złamaną nogą, ręką czy wyłamanym barkiem. Oczywiście nie robił tego za darmo – pomoc medyczna stanowiła dla niego źródło dodatkowego zarobku. Z tego samego powodu handlował mandragorą, rośliną o właściwościach przeciwbólowych i halucynogennych oraz sprzedawał rozczłonkowane ciała swoich ofiar, którym przypisano magiczne właściwości.

Publikacja:
Sebastian Kalak
Podoba Ci się?
Rate this item
(0 głosów)