Kardiolodzy uciekają ze szpitali
Pacjenci poważnie chorych na serce niedługo nie będzie miał kto leczyć. Kardiolodzy, zamiast ratować chorych w szpitalu, wolą przyjmować w przychodni lekarza rodzinnego lub we własnym gabinecie.
Masz zdjęia lub film do tego artykułu? Wyślij je do nas!
Zarabiają tam kilkakrotnie więcej niż na szpitalnym dyżurze. A kolejki do zabiegów kardiologicznych rosną… Trzy lata w kolejce do wszczepienia rozrusznika!? To brzmi jak zły sen. A jednak. W Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu na planowe przyjęcie na oddział kardiologiczny trzeba czekać do listopada 2021 r., a w krakowskim szpitalu im. Jana Pawła II zaledwie od rok krócej.
Trudno żeby było inaczej, skoro ze szpitali uciekają kardiolodzy. Problem z ułożeniem grafiku dyżurów ma większość oddziałów kardiologii inwazyjnej w kraju. Powód? W ciągu dwóch lat, kiedy ministrem zdrowia był Konstanty Radzwiłł, NFZ obciął wyceny procedur kardiologicznych aż o 50 proc., a szpitale o tyle samo zmniejszyły honoraria specjalistów. Kardiolog z kilkunastoletnim stażem zarabia w szpitalu za godzinę dyżuru… 50 zł, a trzykrotnie więcej w przychodni lekarza rodzinnego. W prywatnym gabinecie zaś nawet sześć razy – tyle że kwadrans pracy.
– Kto chce pracować na ciężkim dyżurze, reanimując pacjenta i udrażniając mu tętnice o 1 w nocy, jeśli za dużo większe pieniądze może spać spokojnie w domu po ośmiu godzinach pracy w przychodni lub w prywatnym gabinecie? – pyta retorycznie prof. Paweł Buszman, kardiolog Polsko-Amerykańskich Klinik Serca. Kardiologia zamiast na dyżurze w szpitalu najłatwiej teraz spotkać w jego prywatnym gabinecie.