Człowiek o wielkiej duszy
Współtworzył niepodległe Indie, ale nie był typowym politykiem. Z uśmiechem na twarzy głosił pokój. Zginął w zamachu, a jego idee do dziś inspirują kolejne pokolenia.
Masz zdjęia lub film do tego artykułu? Wyślij je do nas!
Właśnie mija 70 lat od dnia, który wstrząsnął nie tylko mieszkańcami Indii, ale całego globu. Z rąk 37-letniego Nathurama Godsego zginął człowiek, który walczył o świat, w którym nie będzie przemocy i nawoływał wyznawców różnych religii do wzajemnej tolerancji. Jego postawą i słowami inspirowali się m.in. Albert Einstein, Martin Luther King, Nelson Mandela i John Lennon. Jak to się stało że musiał zginąć? I czy tylko jego zabójca był rzeczywiście winnym śmierci Ojca Narodu, jak nazywano Gondhiego? By odpowiedzieć na te pytania, trzeba poznać kilka fantów, z życia duchowego przywódcy Indii.
PROTESTY BEZ PRZEMOCY
Nazywał się Mohandas Karamchand Gandhi, ale dziś prawie nikt nie pamięta jego prawdziwego imienia. Być może dlatego, że słowo „Mahatma” dobrze go określa. Można je przetłumaczyć jako „wielka dusza”. Powiedział tak o nim Rabindrnath Tagore, pierwszy Hindus, który został laureatem literackiej Nagrody Nobla, jednak sam Gandhi do końca życia z uporem powtarzał, że nie jest godny takiego tytułu. W czym przejawiała się wielkość Gandhiego? Między innymi w tym, że dostrzegł nędzarzy i pokrzywdzonych przez los, co w opartych na systemie kasetowym Indiach nie było dobrze widziane. A ci najbiedniejsi byli w tej hierarchii najniżej. Potrafili też skutecznie przeciwstawić się panującym w Indiach Brytyjczykom, ale uczynili to, protestując bez przemocy. Do historii przeszły jego wielodniowe głodówki, ale i słynny marsz solny. Była to forma sprzeciwu wobec podatku solnego. Brytyjczycy nałożyli go na Hindusów, pozyskujących sól w wyniku odparowania wody morskiej. 61-letni wówczas Gandhi poszedł na czele marszy, który liczył, bagatela, 400 kilometrów i był przykładem tzw. obywatelskiego nieposłuszeństwa, które Mahatma konsekwentnie stosował.
CZARNY DZIEŃ
Nie wszyscy aprobowali metody Mahatmy Gandhiego, czyli tzw. biernego oporu. Wśród nich znalazł się jego dawny wyznawca Nuthuram Godse. Rozczarowany faktem, że Gandhi nie buduje „wielkich Indii”, kilkakrotnie próbował się go pozbyć. Nie uczyniłby tego, gdyby nie pozostał pod wielkim wpływem radykalnego polityka Vinayaka Damodara Savarkara. Niestety, choć wiedziano, że Godse i jego najbliżsi współpracownicy mieli protektora, zabrakło dowodów współpracy zamachowca z nacjonalistycznym przywódcą. 30 stycznia 1948 roku w Delhi w ogrodach domu modlitewnego Birla House Nathuram Godse strzelił trzykrotnie z bliska do Magatmy Gandhiego. Wcześniej, jak sam opowiadał, skłonił się mu, by… okazać szacunek. Bo jak podkreślał, nie chciał uspokoić swojej ofiary. Uważał, że dzięki niemu zginał śmiercią bohatera. Sam wierzył, ze robi to dla dobra Indii, które jego zdaniem były osłabienie przez działania Gandhiego. Gdy aresztowano Nathurama Godsego, nie stawiał oporu. Zginął na szubienicy 15 listopada 1949 roku, wcześniej krzycząc: „Indie zjednoczone”.
NIKT NIE JEST DOSKONAŁY
O Gandhim napisano wiele dobrego i złego. Dziś wiadomo, że nie był człowiekiem bez skazy, bywał kapryśny, a nawet dokuczliwy. Poświecił swój czas słusznej sprawie, ale nie miał go dla najbliższych. Rodzina była na drugim miejscu. Zasadniczość i surowość Gandhiego sprawiły też, że ojcowskiego ciepła nie zeznali jego czterej synowie – ani najstarszy Harilal, ani pozostali: Manilal, Ramdas i Devdas. Również jego relacje z żoną Kasturbą były dalekie od ideału, choć to ona była jego najgorętszą wyznawczynią, która z godnością przyjęta decyzję męża o życiu, że Mahatma był głosem Indii, a jego żona sercem.
W autobiografii świadomy swoich wad Gandhi napisał: - Niestosowania przemocy nauczyłem się od mojej żony. Z jednej strony tej zdeterminowany opór wobec mojej woli, z drugiej ciche podporządkowanie się cierpieniu, które powodowałem, sprawiły, że wstydziłem się sam przed sobą.