Pierwszy człowiek na biegunie południowym
Los nie zawsze bywa sprawiedliwy. To Norweg Amundsen jako pierwszy dotarł na biegun południowy, ale wielu historyków odmawia mu ambicji i męstwa, które rzekomo bardziej cechowały jego konkurenta – Brytyjczyka Roberta Scotta.
Masz zdjęia lub film do tego artykułu? Wyślij je do nas!
Znane przysłowie mówi: „Każda pliszka swój ogonek chwali”. I jest ono kluczem do niejednej publikacji poświęconej rywalizacji dwóch wybitnych podróżników: Roalda Engelbregta Gravninga Amundsena i Roberta Scotta. Bowiem sympatie ich biografów i krytyków często rozkładają się w zależności od tego, czy pochodzą oni ze Skandynawii, czy Wielkiej Brytanii.
GRUNT TO DOBRY PLAN
Być może do ludzkiej wyobraźni bardziej przemawia romantyczna wizja odkrywcy, który stawia wszystko na jedną kartkę i rezygnuje z drobiazgowych planów, byle tylko osiągnąć wybrany cel. Ale urodzony w 1872 roku w rodzinie armatorów Amundsen nigdy niczego nie pozostawiał przypadkowi. W rezultacie byli mu za to wdzięczni jego ludzie, bo w przeciwieństwie do najbliższe ekipy Scotta, przeżyli oni morderczy dla konkurentów wyścig na biegun południowy. Jak sam podkreślał po latach Amundsen, swoją wyprawę „miał w głowie” na długo zanim ją rozpoczął. Tematyka polarnych odkryć interesowała go od dzieciństwa. Każdą zasłyszaną opowieść na ten temat, przeczytaną książkę lub artykuł, traktował niemal jak instrukcję. I w miarę rosnącego z wiekiem doświadczenia uzupełniał lub wykreślał z niej informacje zweryfikowane przez jego własne przeżycia. Wiele lat pracował nad ulepszeniem sprzętu zabieranego na każdą wyprawę. Śmiano się, że nawet żywości, której zapasy gromadził na każdą trasę, była co do grama wyliczona przez drobiazgowego Norwega. Do historii przeszło jedno z poleceń wydanych uczestnikom jego wyprawy, w myśl którego raz w tygodniu każdy musiał strzyc brodę, by nie gromadził się w niej lód. Jednak całe to zachowanie doskonale wyjaśniają słowa wypowiedziane przez Roalda Amundsena: - Jeśli mamy wygrać, wszystko musi być dokładnie przygotowane. Jeden fałszywy ruch i przegramy.
CEL OSIĄGNIĘTY
Gdy Amundsen wyruszył, aby odkryć biegun południowy, cieszył się już sporą sławą. Jako pierwszy przybył bowiem drogę łączącą Ocean Spokojny i Atlantycki, nazywaną przejściem północno-zachodnim. Dzięki m.in. tej wyprawie wiedział, jak powinien się przygotować do zdobycia bieguna. Sporo podejrzał bowiem u plemion innuickich i dzięki temu uniknął niejednego błędu, który mógłby kosztować życie jego lub towarzyszących mu ludzi. Gdy zakładał w styczniu 1911 roku obóz w Zatoce Wielorybów, miał 38 lat, ale doświadczenie takie, jakby dobiegał już co najmniej pięćdziesiątki. Pokonanie odległości liczącej blisko 1 300 km odbyło się bez nieprzewidzianych wydarzeń. 14 grudnia 1911 roku Norweg mógł zatknąć flagę. W obozie pozostawił list przeznaczony dla zmierzającego do tego samego celu Scotta, który miał być niepodważalnym dowodem na zwycięstwo Norwega. Brytyjczyk dotarł na biegun południowy 17 stycznia 1912 roku. Porażka była trudna do przełknięcia, ale mimo głodu i wycieńczenia rywal Amundsena się nie poddawał. Niestety, w drodze powrotnej przegrał m.in. z warunkami pogodowymi i zmarł prawdopodobnie 29 lub 30 marca 1912 r.
WYCZYN GODNY PODZIWU
Dziś sukces Amundsena wypada docenić podwójnie. Trzeba pamiętać, że nie dysponował tak nowoczesnym i lekkim sprzętem, jak my teraz. Nie kierował się precyzyjną w stu procentach nawigacją ani nie nosił na sobie markowej termicznej odzieży. A mimo to dotarł do celu. I choć z pewnością po drodze podpisało mu szczęście, to wiele zawdzięczał sobie i temu, że w jego słowniku nie istniało słowo „przypadek”.